środa, 16 lutego 2011

Szyb (opowiadanie gościnne).

       Przenoszenia tekstów ciąg dalszy. Tym razem chciałem zaprezentować utwór którego autorem jest niejaki Cień Burzy. Opowiadanie dość pesymistyczne, ale zdecydowanie warte uwagi.




SZYB


Godzina była już bardzo późna. Mroźny listopadowy wiatr szalał po opustoszałych ulicach, sprowadzając nad miasto ciężkie, czarne chmury. Pioruny - heroldowie ostatniej burzy, jaka tego roku miała rozpętać się nad miastem, coraz częściej odbijały się zimnym blaskiem w przytulnych mieszkaniach. Potężne, choć bardzo jeszcze odległe grzmoty przetaczały się pośród ciemności, wprawiając w drżenie wszystkie szyby. Lodowaty deszcz padał coraz mocniej, powoli przemieniając się w prawdziwą ulewę. Między blokami, niczym pochłaniająca wszystko na swej drodze fala, sunęła mgła tak gęsta, że ginęły w niej nawet żółte światła ulicznych latarni.

Siedział na podłodze, na najwyższym, ósmym piętrze, w holu od dawna opuszczonego hotelu. Głowę ukrytą w kapturze grubej, zimowej kurtki, oparł na podkurczonych nogach a ręce oplótł ciasno wokół kolan i ściskał z całych sił, trzęsąc się z zimna.
W jego otępiałym umyśle bez przerwy pojawiały się najgorsze wspomnienia z całego życia, wciąż od nowa napełniając serce falą bólu i nienawiści, lecz po jakimś czasie jego głośny dotąd płacz przycichł, a wkrótce ustał zupełnie. Wycieńczony z zimna i rozpaczy, nie był w stanie skutecznie bronić się przed ogarniającą go sennością. W końcu, po wielu godzinach czuwania w samotności, ukołysany monotonnym szumem deszczu, usnął głęboko.

Zbudził się gwałtownie i bardzo nieprzyjemnie, a dotkliwe zimno w ciągu chwili całkowicie go otrzeźwiło.

Jakiś dźwięk....

Kroki.

Serce, które w ciągu sekundy wypełnił paraliżujący strach, biło jak oszalałe, a umysł pracował gorączkowo, szukając odpowiedzi na bardzo wiele pytań, jednak bez rezultatu. Wstrząsnęły nim potężne dreszcze, kiedy uświadomił sobie gdzie jest. I dlaczego. Był zbyt odrętwiały i przerażony by się poruszyć choćby odrobinę.

Kroki.

Bał się, jak jeszcze nigdy dotąd.

W ciemności wyraźnie wychwytywał wszystkie, doskonale znane mu dźwięki: Zawodzenie wiatru, wdzierającego się bez przeszkód w niemal każdy zakamarek budynku, szum deszczu, kapanie kropel, spadających z przegniłego sufitu...
Od czasu do czasu, w którymś ze zdemolowanych pokoi rozlegało się ciche skrzypienie, a potem trzask pustej ramy okiennej, bezradnie uderzającej o framugę...
Ale było coś jeszcze...

Kroki.

Słyszał, jak ktoś nieporadnie próbuje przejść pośród walających się wszędzie śmieci - kawałeczki szkła trzeszczące nieprzyjemnie pod nogami, skrzypienie nadepniętej deski, szuranie kawałka cegły po betonowej podłodze, butelka tocząca się gdzieś w ciemności.... Wszystko bardzo ciche, ale przerażająco wyraźne.
Nagle - w chwili, gdy był już pewien, że tajemnicza postać jest niemal na wyciągnięcie ręki - wszystko ucichło.
Pojawiło się za to coś innego. Bardzo niejasne, ale przerażające uczucie - Ktoś mnie obserwuje...
Nie działo się jednak nic. Mijały bardzo długie, koszmarne chwile. Wrażenie, że jest obserwowany wciąż się nasilało, bał się coraz bardziej, napięcie stawało się niemal nie do wytrzymania. Ale nie działo się zupełnie nic.
Wciąż siedział w tej samej pozycji, chociaż było mu bardzo niewygodnie. Strach był jednak znacznie silniejszy od bólu. Wypełniał całkowicie jego serce i duszę, paraliżując w nim wolę. Bał się nawet oddychać.
Tajemnicza postać czekała, ukryta w mroku. Była bardzo blisko. Czuł to.
Jego mózg pracował bardzo szybko właściwie już od momentu, w którym się przebudził, ale strach za bardzo mącił mu w głowie i nie potrafił myśleć logicznie. Kiedy jednak mijały minuty, a w dalszym ciągu nic się nie działo, powoli, bardzo powoli zaczął się uspokajać i odzyskiwał przytomność umysłu.
W końcu zebrał całą odwagę i krzyknął. Uznał, że to najrozsądniejsza rzecz, jaką może zrobić.
- Hej! Kto tu jest!?... - nie zdobył się jednak na nic więcej. Jego głos, choć żałośnie piskliwy i wciąż drżący od wielogodzinnego płaczu, rozniósł się donośnie wśród panującej ciszy.

Zacisnął pięści i czekał.
Odpowiedzi udzieliło mu jednak tylko echo, wołające jego własnym głosem z każdego pustego pokoju. Zwielokrotniony krzyk oddalał się coraz bardziej w głąb ciemności, tracąc powoli swą moc, aż w końcu umilkł zupełnie. Przytłaczająca cisza, która zapanowała potem, na powrót odebrała mu całą odwagę. Zaczął odczuwać przemożną chęć zerwania się z miejsca i ucieczki prosto w ciemność...



Przez długie lata okoliczni wandale całkowicie rozkradli i zdewastowali pozostawiony własnemu losowi budynek. Każdą nie zniszczoną powierzchnię zamalowali wulgarnymi hasłami albo paskudnym graffiti, każdy przedmiot, którego nie ukradli - zniszczyli. Burzyli, łamali, trzaskali i rozbijali wszystko, co tylko mogli; urządzali imprezy, libacje, a nawet palili ogniska z kawałków mebli i śmieci. W końcu wspaniały niegdyś hotel, będący chlubą, a także swoistym symbolem miasta, zamienił się w odrażającą ruinę, mogącą zawalić się w każdej chwili.

Burza minęła już jakiś czas temu, lecz niespodziewanie ostatnia, zapóźniona błyskawica przecięła niebo. Na mgnienie oka bladoniebieskie światło rozświetliło cały budynek, bezlitośnie obnażając jego upiorność i brzydotę: niezliczoną ilość szkła, drewna, gruzu, porozbijanych butelek i i wszelkiego rodzaju śmieci, panoszących się dosłownie wszędzie; zdemolowane pokoje, odarte z tapet ściany, w których nierzadko ziały wielkie dziury, powybijane okna, roztrzaskane drzwi, zniszczone meble, szczątki starych łóżek, telewizorów, zlewów, muszli klozetowych oraz wszelkiego innego sprzętu. Wiele nienaturalnie długich cieni padło na ściany, tworząc groteskowe, upiorne figury, które zniknęły tak szybko, jak się pojawiły.
On jednak nie zwrócił najmniejszej uwagi na to wszystko. Zauważył za to coś innego. Coś, co go zdumiało, przyniosło wielką ulgę a jednocześnie jeszcze bardziej przeraziło.

Korytarz był pusty.

Był zupełnie sam.

Zupełnie sam... Opuszczony, samotny, nikomu niepotrzebny...

Ulga, którą odczuł na początku, bardzo szybko przemieniła się w wielki, palący żal. Niemal natychmiast zapomniał o całym strachu, który przed chwilą przeżył. Jego serce wypełniła straszliwa pustka i niemal fizyczny ból.

Znów zaczął płakać, jego myśli odpłynęły bezwolnie ku wszystkim i wszystkiemu, czego tak bardzo nienawidził.
Długie, bardzo długie lata samotności. Okresy, trwające czasami po parę dni, kiedy nie odzywał się do nikogo, bo też i nikt nie zwracał na niego uwagi. Bardzo chciał z kimś porozmawiać, wyżalić się, wypłakać, wykrzyczeć... Ale nigdy nie miał nikogo, kto chciałby go wysłuchać.
Rodziców nic nie obchodził. Oni mieli do niego tylko pretensje. Nigdy nie próbowali mu pomóc, ani nawet zrozumieć. Nienawidzili go. Gardzili nim. Odpychali... Nie, na nich nie mógł liczyć. A przecież tak bardzo ich kochał, tak bardzo się starał, żeby byli z niego dumni... Chociaż raz. Ale nie. Nigdy nie okazali mu, że go kochają, że coś dla nich znaczy...
Później on również zobojętniał. Przestało go obchodzić, co do niego mówią, co robią, co o nim myślą... A im bardziej ich ignorował, tym byli dla niego gorsi. W końcu zaczął ich serdecznie nienawidzić i unikać, jak tylko mógł.
W szkole nie było wcale lepiej. Nauczyciele albo nie widzieli, albo starali się nie widzieć, że nie jest z nim dobrze. Ignorowali go albo gnębili, bo był słabym uczniem. On sam też nigdy nie darzył ich sympatią ani zaufaniem. Nawet nie pomyślał, żeby szukać u któregoś z nich pomocy.
W klasie też nie miał żadnych przyjaciół. Koledzy często znęcali się nad nim i nikt nigdy nie stanął w jego obronie. Wszyscy tylko śmiali się z niego i jego upokorzenia. Znienawidził więc również ich. Często płakał w samotności, szarpany nienawiścią, żalem i bezsilną złością.
Był zupełnie sam. W całym swoim życiu nie spotkał nikogo, komu by na nim naprawdę zależało.
Samotność, brak zrozumienia, odepchnięcie, pogarda, ciągłe upokorzenia... to wszystko dusiło go, zabijało, sprawiało, że czuł się nikim.
Ale to wszystko wcale nie było najgorsze.

Najgorsza była miłość.

Wspomnienie jej twarzy, uśmiechu, głosu, zapachu... Każde słowo, które kiedykolwiek wypowiedziała, każdy jej gest...
Jeszcze bardziej skulił się w sobie, płacz wybuchnął z nową, niepohamowaną siłą.

Nie wiedział, kiedy się w niej zakochał. Nie wiedział też dlaczego. Nie była przecież najpiękniejszą, najsympatyczniejszą, najciekawszą czy też najinteligentniejszą dziewczyną jaką spotkał. Była właściwie zupełnie przeciętna pod każdym względem. A mimo to kochał ją całym sercem. Marzył o niej w długie, samotne noce, wyobrażał sobie ich wspólne, romantyczne chwile, poświęcał jej każda swoją myśl. Tęsknił za nią, kiedy nie było jej obok, a kiedy była w pobliżu, starał się być jak najbliżej, obserwował ją ukradkiem, zastanawiał się, jak do niej zagadać... Ale nigdy nie starczyło mu na to odwagi. Przecież był nikim. Zerem. Pośmiewiskiem. Śmieciem...
Modlił się bardzo często i gorąco, błagając o pomoc. Pewnego wieczoru zrozumiał jednak, że to głupie, małostkowe, dziecinne i bardzo żałosne, prosić Boga, żeby załatwił mu dziewczynę.
Tego dnia przestał się modlić. Nie został mu już zupełnie nikt.
Chociaż z całych sił starał się o tym nie myśleć, zdążył odtworzyć, przeanalizować i przecierpieć najgorszy moment swojego życia już niezliczoną ilość razy. A przecież to było tak niedawno temu. Tak niedawno...
Klęczał na korytarzu. Jeden z jego katów wykręcał mu ręce za plecami z całej siły i próbował zmusić, by całował buty drugiego. W końcu uległ i przy akompaniamencie śmiechu wszystkich obecnych dotknął ustami starych trampków. Potem dręczyciele zapraszali resztę klasy do darmowego „czyszczenia butów”. Wielu się ustawiło w kolejce. Był bliski łez, ale przysięgał sobie, że nigdy nie da swoim oprawcom tej satysfakcji. Wytrzyma...
W końcu przyszła jej kolej. Zanim został zmuszony do oddania jej pokłonu, spojrzał w jej oczy. Zobaczył w nich tylko drwinę, złośliwą uciechę i... obrzydzenie?
Zrozumiał, że jego największe marzenie nigdy się nie spełni, że ona nim gardzi, tak samo, jak wszyscy inni, że jest dla niej nikim, że od początku tylko oszukiwał samego siebie...
W tym momencie coś w nim umarło. Ból, który przeniknął jego serce był gorszy niż wszystko, co przeżył do tej pory. Szczera, głęboka miłość w jednej chwil przemieniła się w niewyobrażalną nienawiść.
W końcu, po latach upokorzeń i cierpienia, które znosił w milczeniu, złamał się całkowicie. Wszystko, co tłamsił w sobie uwolniło się z jego duszy wraz ze szlochem, którego już nawet nie próbował opanować.
Dręczyciele puścili go, widząc co się dzieje, ale wszyscy śmiali się z niego jeszcze głośniej, jeszcze bardziej drwiąco... Wstał i odszedł bez słowa. Nikt go nie zatrzymywał...

Jęknął z bólu, który odczuł we wszystkich zastygłych mięśniach, kiedy spróbował się podnieść. Wyciągnął z kieszeni telefon. Delikatne, niebieskie światło wyświetlacza oświetliło jego twarz; łzy, ślina i śluz z nosa zalśniły na całej jego twarzy, a popuchnięte od płaczu oczy wydawały się nienaturalnie wielkie.
Była prawie trzecia w nocy. Nie zaskoczyło go, że nikt nie dzwonił i nie pisał.
Schował telefon i spojrzał w mrok.
Tuż przed sobą, w przeciwległej ścianie, zobaczył czarną pustkę; otchłań wyraźnie rysującą się nawet pośród panującej ciemności - szyb dawno już nie istniejącej windy.

To on go tu zwabił.

Doskonale wiedział, czego chce. Teraz już nie miał najmniejszych wątpliwości, że to najlepsza droga. Za długo to odkładał.
Tyle razy tu przychodził, tyle samotnych godzin spędził patrząc w tę otchłań... Zawsze jednak wracał, coraz bardziej nienawidząc samego siebie za własne tchórzostwo. Kiedyś miłość go powstrzymywała. Teraz trzymał go w miejscu już tylko strach. Ale i on stracił nad nim jakąkolwiek władzę, tym razem będzie inaczej... Wiedział to.

Nagle znów odniósł wrażenie, że ktoś go obserwuje. Znowu coś usłyszał. Tym razem jednak nie były to kroki.

Płacz? Rozpaczliwy, błagalny jęk?...

Rozejrzał się niespokojnie dookoła.

Nie, to tylko wiatr...

Łzy wciąż spływały mu po policzkach, czuł, że całe ciało mu drży, bał się... Ale w głębi duszy pragnął tego.
Podszedł powolutku, bardzo małymi krokami do przeciwległej ściany. Wciąż walczył sam ze sobą, ale wiedział już, że wygrał.
Zatrzymał się na samej krawędzi. Wyciągnął telefon i jeszcze raz spojrzał na zegarek, jakby się upewniał, że wybiła odpowiednia godzina. Westchnął głęboko i zrobił nieznaczny ruch ręką. Czuł, jak serce niemal rozsadza mu pierś.
Telefon zniknął w czarnej pustce. Przez chwilę niebieskie światełko rozświetlało wąskie ściany, ale w końcu z głuchym trzaskiem telefon uderzył o jedną z nich i szyb z powrotem pogrążył się w ciemności. Czekał w napięciu. Minęła następna chwila, nim rozległo się kolejne, tym razem znacznie cichsze uderzenie - telefon znalazł się na samym dole.
W nagłym, nawet dla niego niespodziewanym impulsie padł na kolana, przeżegnał się i zaczął modlić. Nigdy wcześniej jego modlitwa nie była taka szczera; taka prawdziwa. I tak bolesna...
Modlił się bardzo długo, cały czas szlochając.
- Boże, błagam, przebacz mi! – wyszeptał na zakończenie. Jednocześnie zalała go nowa fala dławiącego płaczu. Milczał przez chwilę, połykając własne łzy. - Ty wiesz, prawda? Rozumiesz...
Uczynił znak Krzyża i powoli wstał.
Modlitwa, a raczej spowiedź w jakiś sposób oczyściła go i wzmocniła jego wolę.
Teraz już nie ma odwrotu. Wcale też go nie pragnął. Poczuł się wręcz szczęśliwy, że to się dzieje. Chciał tego. Był gotowy.
Zrobił krok do przodu. Potem następny...

Nie usłyszał już, jak z głębi korytarza rozległ się głośny krzyk, który echo beznamiętnie rozniosło po całym budynku.
Rozpaczliwe „NIEEEE!!!...”, rozbrzmiewało wśród pustych korytarzy jeszcze długo po tym, jak jego cierpienie się skończyło.

Potem nastała cisza.


Cień Burzy.

sobota, 12 lutego 2011

List do zaświatów.

Na dobry początek zamieszczam jeden z nielicznych wierszy jakie udało mi się napisać. Nie żebym ich jako typowy prozaik jakoś szczególnie unikał. Wydaje mi się, że ich spora zawiłość, tudzież posępność, kłócą się z moim optymistycznym nastawieniem do świata. Jednakże, ten konkretny utwór ma dla mnie spore znaczenie sentymentalne. Znaleziony wśród sterty papierów, dokumentów i starych zeszytów (z których zdecydowana większość trafiła na śmietnik) odnalazłem go, sądząc aż do ów dnia, że został bezpowrotnie stracony.

Wiersz, napisany na zajęciach, na kolanie w ciągu kilkunastu minut, tak bardzo spodobało się mojemu wykładowcy, że nie obyło się bez porównania do samego Stachury. Był to dla mnie nie lada komplement., dlatego też z wielką przyjemnością zamieszczam ów wiersz na  blogu.



 
Panie śmierci. Ty co swoimi
dłońmi kościstymi wstęgi życia
odbierasz ludziom maści
wszelakiej i majątku. Władco sal
grobowych, pozwól mi posmakować
oddechu swego na mych plecach.
Koso. Posłanniku, coś sam
dechu już nie posiadawszy,
przyjdź! Przyjdź do mnie kradnij
to, co innym odbierasz z upodobaniem.
Cierpię. I czekam. Nie pozwól więcej.
Śmierci w czarnym kapturze na
swej gołej kości. Morderczynio.
Niech twego kroku dotknę. O!
Już cię mam...

Witamy na nowej domenie.

      Witam was wszystkich bardzo serdecznie.

      Zacznę może od tego, że nie jest to jakiś nowy twór w blogosferze, a jedynie nowa oprawa cieszącej się wśród pewnej grupy czytelników dość dużym sentymentem Mrocznej Strony Wyobraźni - blogu, który na serwerach bloog.pl prowadzony był mniej lub bardziej aktywnie ale nieprzerwanie od niemal 4 lat. Jednak na wszystko przychodzi czas, także na to, by w końcu pomyśleć o jakimś bardziej profesjonalnym, dającym znacznie większe możliwości, ale wiąż przejrzystym serwisie blogowym. A takie możliwości upatruje obecnie w blogspocie.

      Mój blog powstał w konkretnym celu. Pisuje amatorsko opowiadania i dzieleniu się moimi skromnymi umiejętnościami ów blog poświęcam. Jest to dla mnie odskocznia od życia codziennego. Nie, nie uciekam za jego pomocą przed światem zewnętrznym, wręcz przeciwnie - moim piórem staram się go wzbogacić. A jako orędownik dbania o wszelki, nawet ten najmniej zrozumiały rodzaj sztuki, sam pragnąc przyczynić się do jej rozwoju, dzielę się produktami mojego umysłu, gdyż pisarstwo jest jedyną formą twórczości na jakiej w jakimś stopniu się wyznaje.

      Część z was już zna moje dzieła, których powolne, acz systematyczne przenoszenie na nowy serwer rozpocznę już niebawem. Dla pozostałych będzie to zupełnie nowa podróż w głąb mojej nie do końca dającej się zamknąć w pewne utarte ramy wyobraźni - do szeroko pojmowanego świata opowiadań wszelakiej maści i gatunku. W praktyce oznacza to spore ilości fantazjowania, filozofowania a momentami i satyry.

       Mam przeto olbrzymią nadzieję że każdy znajdzie tu coś dla siebie i na owego bloga zaglądać będą zarówno moi dawni czytelnicy, jaki i nowi, którym moja twórczość przypadnie do gustu.

      R-Chee